środa, 1 stycznia 2014

Rozdział 1

Koniec początkiem


Był czwartek, godzina 6:35. Wstałem z łóżka rozpaczliwym krokiem, ubrałem kapcie i powędrowałem do łazienki w celu wykonania porannego algorytmu. Zajęło mi to około półgodziny. Normalnie zakładałbym już kurtkę i szedł na przystanek, ale dziś miał mnie zawieść tata. Postanowiłem, więc poserfować po Internecie. Już po chwili czytałem newsy z kraju. Pierwszy na liście opowiadał o psach i ich trenerach. Kolejny przykuł duże zainteresowanie wśród internautów, gdyż miał aż dwa tysiące wejść! Ale co tu się dziwić, ten temat odmienił resztę mojego życia. A może, wtedy mi je uratował? 
Inwazja: Najeźdźcy atakują zachodnią część kraju, kolejna wojna? 
Moje przemyślenia przerwał głos mamy, który zazwyczaj przerywa moje sny.
– Karol, jest już 7.45.
Mimo woli musiałem zacząć się zbierać do szkoły. Założyłem kurtkę i buty, a następnie zarzuciłem plecak na lewe ramie, po czym wyszedłem. Tata czekał już w samochodzie, a gdy tylko usiadłem wygodnie i zapiąłem pas, ruszył. Jechaliśmy wzdłuż polnej dróżki, która łączyła nasz dom z ulicą. Nadal myślałem o tym, co przeczytałem kilka minut wcześniej. W pewnym momencie przeszło mi przez myśl, że to dowcip na prima aprilis, czy coś w tym stylu. Tylko, że był 11 września, a nie 1 kwietnia. Ale to tylko taki mały szczególik. Tak czy siak, musiałem przerwać swoje rozważania, ponieważ byliśmy już na parkingu szkolnym. Przed budynkiem stały dwie dziewczyny: niska, niebieskooka blondynka - Ewelina oraz odrobinę wyższa szatynka - Ania. Przywitałem się z nimi i weszliśmy razem do pomieszczenia, udając się w stronę szatni, gdzie spotkaliśmy Kubę i Mateusza – mojego brata. Następnie powędrowaliśmy pod salę 26, fizykę. Na miejscu czekali już prawie wszyscy.  Moja klasa liczyła dwadzieścia cztery osoby, można było wyróżnić w niej cztery grupy, coś w rodzaju gangów tylko takich nieszkodliwych. Ja należałem do grupy ,,Mieszańce”, pozostałe to: Sportowcy, Muzycy, i jak w każdej klasie Kujony. Każda prócz mojej charakteryzowała się tym, że wszystkie osoby danej grupy zajmowali się tym samym, mieli wspólne zainteresowania oraz lubili podobne rzeczy. W moim gangu było, inaczej, wszyscy dobrze się rozumieliśmy pomimo różnych zainteresowań. Mnie, Alex i Ankę fascynowała manga i anime, natomiast Krzysiek dobrze się uczył. Ewelina zaskakiwała nas swoimi sztukami walki, a Kuba z Mateuszem to sprytni mechanicy. Każdy z nas był sobą i nie udawał przed resztą, że zna się na czymś, jeśli faktycznie nie ma pojęcia o tym. Nie, tak jak w innych grupach...
Tak, więc ja z moimi ,,mieszańcami” zaczęliśmy rozmawiać. Aleksandra od razu skierowała tor w stronę inwazji.
 – Słyszeliście o ataku zachodnich części kraju przez najeźdźców? – Zaczęła.
– Tak - odparli wszyscy. Zacząłem się zastanawiać, od kiedy oni się interesują takimi sprawami? Trochę mnie to zdziwiło.
– Jak sądzicie, dużo osób już o tym wie?
– W telewizji nic nie nadawali. – Stwierdziła Alex. – Ale na pewno się dowie społeczeństwo.
 – Myślę, że to tylko kwestia czasu, żeby wojna przeniosła się do nas. Musimy pomyśleć o przyszłości, poszukać jakąś kryjówkę. Najlepiej, jeśli zrobimy to dziś. – Zamilkli, więc ciągnąłem dalej. – Nasi rodzice mają dziś szkolenie dla rolników w Zarębiu, tak?
– No tak, ale nie możemy bez nich pójść, w końcu będą lepiej wiedzieć, gdzie się ukryć i jak się bronić. – Ewelina nie dawała za wygraną. – Ja nie chce ich zostawić.
– Prawda, tylko oni wrócą wieczorem, więc nie pomogą nam teraz w niczym. Poza tym, jeśli inwazja dotrze do nas jutro, to, co wtedy? Przecież rodziców nie będzie, a do wieczora, musimy mieć już kryjówkę. Tego możemy być pewni. – Anka załkała, mimo to mówiłem dalej. – Wiem to drastyczne, ja też się martwię o rodziców a oni zapewne jeszcze nic nie wiedzą o inwazji. Możemy, im powiedzieć, że jedziemy na dwudniową wycieczkę szkolną. A, gdy znajdziemy już schron, wrócimy po nich.
– Tylko, gdzie się ukryjemy? – Zapytał Krzysiek, jakby nic sensownego nie mógł wymyślić.
– Może, by tak, ukryć się w domu, tym opuszczonym, stojącym nieopodal mojego na „Zboczu Duchów”? – Alex spojrzała wymownie na resztę i westchnęła, przeczesując włosy ręką. – Około pięć budynków dalej od mojego. Wiecie chyba, gdzie to jest… – Tłumaczyła dalej. – Za nim rozpościera się malutki Cmentarz przedwojenny. – Na te słowa się wzdrygnęliśmy – Poza tym ma on dużą piwnice i wejście jest tylko od strony ogrodu, z tyłu za domem – pomachała ręką, próbując przekonać resztę.
– Raczej nie... – Stwierdziłem, ale nie było mi dane wyjaśnić tego, gdyż nasze rozważania przerwał dzwonek na lekcję. Nikt już nic więcej nie powiedział, wszyscy wstali i czekali na nauczycielkę niemieckiego, panią Bertę. Przyszła i zaraz na wejściu napisaliśmy sprawdzian, ale to nic nowego, dzień, jak co dzień. Męczyliśmy się ponad pół godziny, po czym zadzwonił dzwonek na przerwę. Znowu rozmowa nam się nie kleiła, chociaż niejednokrotnie ktoś z nas zagadywał resztę. Kiedy nic sensownego nie przychodziło do naszych głów, ponownie rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Tym razem odbyła się matematyka, więc można było odpocząć, choć odpoczywanie w takiej sytuacji było nie lada wyzwaniem. Kolejne godziny lekcyjne mijały nam na własnych rozterkach. Wszyscy byli zbyt zdruzgotani, by myśleć. Może to szok? Spodziewaliśmy się przecież tego…, ale jednak nikt nie chciał przyznać, że w głębi duszy miał nadzieję, na inny obrót spraw. W końcu na geografii Anka głośno krzyknęła.
–Dlaczego to tak musi być, nie może być inaczej? – Od razu wiedziałem ze chodzi o wojnę, jednak pani stojąca pod tablicą odpowiedziała. – Skarbie, to jedyny sposób na obliczenie przyrostu naturalnego – mówiąc to uśmiechnęła się.
Rozległ się dzwonek na piątą przerwę. Okazało się, że nie będzie ostatniej lekcji, czyli polskiego, więc ruszyliśmy w stronę czytelni. Po drodze zapytałem:
– A może, by tak ukryć się w lesie? -  Nikt nie odpowiedział. Szliśmy dalej. Gdy już byliśmy na świetlicy ponownie zapytałem o to samo.

– Hmm... Ale to będzie musiał być gęsty las.
–Nie o to chodzi, wykopiemy dół, taki mini bunkier.

– A na powierzchni trochę otoczymy drzewa deskami, żeby przypominało to chatkę, zrobimy dach i ukryjemy w gęstwinie, póki nie będziemy mieć wystarczająco dużego dołu - dodała Alex, ona jak zawsze ma głowę pełną dziwnych, choć niejednokrotnie ciekawych pomysłów, jednak Ewelina zaprotestowała.
– Nie, nie możemy teraz dopiero budować sobie schronienia. A co do lasu jestem zgodna.

– Co proponujesz w takim razie? – Spytała Anka.
– No, nie zafunduje wam domu letniskowego moich rodziców, ale koło niego jakiś kilometr dalej jest dosyć spory las, ciągnie się z 2 kilometry w każdą stronę. – Po chwili zaczynałem rozumieć. – Jeszcze kilka lat temu tam chodziłam, bo miałam tam domek na drzewie, to były piękne czasy.
– Dobry pomysł, zawsze tam nocowałyśmy – podsumowała Alex.
– Spałyście tam same? W takim wielkim lesie? – Anka zrobiła przerażoną minę. 

– Niezupełnie - wyjaśniała Ewelina – domek jest jak mały blok otoczony drzewami, ja z Alex spałam na pięterku a moi rodzice na parterze.
– Czyli zamieszkamy w bloku, który jest w lesie – zironizował Krzysiek.
– Lepsze to niż kulka w głowę – nie pamiętam, kto to powiedział, ale chwile potem każdy uważał na to, co mówił.
– Myślę, że najlepszym pomysłem byłoby potraktować to jak biwak. – Po raz pierwszy odezwał się Mateusz – Musimy każdą rzecz wziąć pod uwagę. Sądzę, że najlepiej, jeśli te nasze miejsce kryjówki będzie... No wiecie – przerwał.
 – Chodzi o to, żeby łatwo było je sprzątnąć i uciec? – Spytał Kuba. – Tak, ja znam kilka miejsc. – Po chwili dodał. – Skoro chcecie las, to najpierw zatrzymamy się w nim. Pokaże wam gdzie on jest.
– Dobrze teraz pomyślmy, co będzie trzeba zabrać. – Rzuciłem zmieniając temat rozważań.
– Jedzenie.
– Mydło, szampony.
– Pasta i szczotka do zębów.
– Ubrania, najlepiej maskujące.
– Wygodne buty.
– Latarki, scyzoryki, śpiwory i karimaty.
– Woda, soki i napoje.
– Namioty i ze dwie plandeki.
– Sznurek lub linę.
– Rzeczy, do których jesteśmy przywiązani.
 – Apteczkę. – Dobra uwaga Alex.
– Ja bym zabrała jeszcze jakąś roślinkę.
– Będziemy w lesie, Aniu – skomentował Mateusz.
– No tak, ale tam są tylko drzewa.
 Rozmawialiśmy tak jeszcze z 10 minut, a raczej krzyczeliśmy. Potem wyjąłem kartkę i zanotowałem to, co udało nam się uzgodnić. Miejscem spotkania był dom Aleksandry. Każdy miał wziąć najważniejsze rzeczy i się tam udać zaraz po powrocie do domu. Ja postanowiłem pojechać samochodem z Mateuszem i Anką, Kuba skuterem, a Krzysiek z Eweliną rowerami. Wszyscy mieliśmy utrzymywać stały kontakt telefoniczny.
– Dzwonek – oznajmiła Ania.
– Trzymajmy się planu – powiedziałem i razem poszliśmy pod salę, gdzie czekała już reszta klasy. Przyszła pani od angielskiego, ubrana jak zwykle dość ekstrawagancko. Ciemnoniebieskie spodnie z materiału, czarne kozaki, pomarańczową bluzkę i okulary przeciwsłoneczne we włosach odzwierciedlały tak naprawdę jej charakter i zamiłowanie do mody. Otworzyła drzwi i połowa chordy weszła do sali 56, a reszta do 54. Lekcja ciągnęła się i ciągnęła, na twarzach uczniów malowało się znudzenie. Pani profesor jak zwykle czytała coś na Facebooku, a nam kazała robić zadania, których i tak potem nie sprawdzaliśmy.
–Jeszcze 20 minut tej udręki – powiedziałem jakby do siebie.
Ławki w klasie były ustawione w kształcie okrągłego stołu lub elipsy, zależy, jak, kto patrzy. Naprzeciw mnie siedział Mateusz z Anią. Nudziło mi się, więc chwyciłem gumkę z piórnika Alex i rzuciłem do nich, żeby czymś zaciekawić resztę grupy. Reakcja była niespodziewana. Mateusz odrzucił gumkę do Eweliny, ona dała ją Krzyśkowi, jakby bała się odrzucić. Alex jak zawsze wkurzyła się, ale i cieszyła, że w końcu coś się dzieje. Nauczycielka nadal jak zahipnotyzowana patrzyła w monitor, nawet nie drgnęła.
Po chwili gumka uderzyła w ścianę przy biurku.
– Macie zadania – spytała.
– Tak –odparliśmy.
 Zadzwonił dzwonek, spakowaliśmy się i wyszliśmy z klasy. Poszliśmy w stronę szatni, wzięliśmy kurtki i poszliśmy do autobusów.
– Do potem– rzekłem, na co reszta mi odmachała.


 ***

Autokar zaczął zwalniać, oznaczało to, że jesteśmy na miejscu. Wysiadłem z Mateuszem i ruszyliśmy w kierunku swoich domów. Gdy już byłem przed drzwiami, wyjąłem klucze z kieszeni i otworzyłem zamek. Szybko spakowałem torbę, a później jeszcze plecak. Położyłem bagaże przy wyjściu i pobiegłem nakarmić króliki.
– Tak na tydzień, im starczy. – Powiedziałem sam do siebie.
Kiedy wróciłem do domu, zabrałem swoje rzeczy i po chwili Mateusz nadjechał samochodem, więc wsiadłem i pojechaliśmy ulicą do Ani, która już na nas czekała. W tym składzie udaliśmy się do obranego celu. Gdy dotarliśmy, wraz z pakunkami skierowaliśmy się do drzwi. Na razie była tylko właścicielka domu. Okazało się, że jesteśmy pierwsi. Pomogliśmy spakować nasze rzeczy do Reno Clio, który stał w garażu. Za pamięci włożyliśmy jeszcze parę szpadli i siekierę. 


 ***

W domu Alex znaleźliśmy stary gumolit i dywan, który też mógłby nam posłużyć w razie potrzeby. Był trochę zniszczony, ale wciąż nadawał się do użycia.
– Mam nadzieję, że wzięliście młotek i gwoździe? – Ania jak zwykle przypominała nam o wszystkim. – Będę chciała coś przybić.
– Mam w plecaku – odparł Mateusz.
Po chwili przyjechał Kuba. Gdy zszedł z maszyny zaczęliśmy rozmowę.
– A może Alex, Kuba, Mateusz i ja pojedziemy już do lasu, chyba znacie drogę i miejsce, więc problemu nie będzie – zaproponowałem – a Ania zostanie i poinformuję resztę, która przybędzie, Ok? Nikt nie miał nic przeciwko.
– A co z moim skuterem – spytał Kuba.
– Będziesz jechał za nami – zadecydowała Alex. – To w drogę – po tych słowach wyruszyliśmy…


***

Przez pierwsze 10 minut nikt się nie odzywał.
– Co będzie jak wojna zacznie się na dobre – zapytała Alex.
– Będzie trzeba się bronić – odpowiedziałem, choć ta opcja nie wydawała mi się zbyt przychylna, jednak mój głos nie zdradzał ukrytego lęku.
– Tak, ciekawe jak – zironizował Mateusz – nawet nie mamy broni!
– Ja na pewno się nie poddam – krzyknęła Alex –Nie mamy broni?! Jak to, a noże i widelce?! Myślisz, że, po co ja obładowałam nimi cały plecak – ironia, która wypływała z jej ust, była tylko dowodem na skrywane tak długo odczucia. Nikt z nas nie chciał podjąć tego tematu, ale jestem pewien, że każdemu coś leżało na sercu. Jechaliśmy jeszcze drugie tyle, a potem zatrzymaliśmy się w naszym miejscu.
– To ma być te świetne miejsce? – Rzekł Kuba, który właśnie schodził z motoru. Jak jeden zignorowaliśmy jego kąśliwe uwagi i zaczęliśmy wyjmować bagaże. Gdy skończyliśmy, znowu podjęto próbę nawiązania rozmowy, głównie w celach „służbowych”.
– Nawet robi wrażenie – dodałem zachęcająco.
– To tylko mech i drzewa. – Skwitowała Alex – Może zaczniecie rozkładać namioty, a ja pojadę po resztę – zaproponowała.
–W porządku - odpowiedzieliśmy razem. 


 ***

Alex nadjechała Reno, lecz nie było w nim Krzyśka. Chwilę potem zobaczyliśmy czarne Volvo, które właśnie kierował chłopak Eweliny. Oba samochody zostały zapakowane po brzegi, co było wręcz po nich widać. Zaczęliśmy wspólnie wykładać niezbędne nam do życia przedmioty, każdy chwytał swoje. W bagażniku Volva większość miejsca zajmowały napoje (w dużej mierze woda niegazowana). Na nich zaś Ewelina i Krzysiek ułożyli śpiwory i koce.
– Starczy nam tego jedzenia na tydzień?
– No pewnie, ja jem mniej niż wróbelek – powiedziała Alex.
– Alex, czy ty próbujesz przekonać nas… czy może siebie?



__________________

Witam!

Zapraszam do czytania :P
Mam nadzieje, że się wam wszystkim spodoba.


Pozdrawiam.